Z zasady nie robimy domów jednorodzinnych. Po pierwsze, to nieekologiczny sposób zamieszkiwania. Po drugie, być może kluczowe, ponieważ nie potrafimy się zręcznie poruszać w stanach emocji i prywatności, jakie zwykle towarzyszą budowaniu dla siebie. I nie umiem sobie przypomnieć, dlaczego postąpiliśmy inaczej.
Na przepięknej działce, na skraju dolnośląskiej wsi, zastaliśmy dwukondygnacyjną stodołę. Budynek był zaadoptowany i podzielony funkcjonalnie na dwie części: mieszkalną i gospodarczą. Szukając formy mogącej unieść zadanie rozbudowy, bardzo wnikliwie przetrenowaliśmy wszelkie konfiguracje ustawiające relacje starego z nowym, z katalizującym stykiem pomiędzy. Zafascynowała nas obserwacja wszechobecnych przybudówek i rozbudów w tym pofalowanym krajobrazie. Jakaś nieplanowana, swoista morfologia, budująca nową, powojenną tożsamość w tym kiedyś uporządkowanym biotopie. Postanowiliśmy podążyć tą ścieżką i poszukiwać formy poprzez nakładanie kolejnych warstw i kształtów. Na zakończenie procesu całość poddaliśmy ujednoliceniu poprzez ustystematyzowanie połaci, rytm okien i gont – monomateriał nowej bryły.
Powstała w ten sposób hybryda dwóch światów funkcjonujących w symbiozie z otaczającym półdzikim krajobrazem. Naturalny, dość szybko patynujący się gont zlał się kolorystycznie ze zwietrzałą cegłą klinkierową, tworząc nowe wartości. Wewnątrz zderzyły się napowietrzona kubatura nowego ze starym szczytem, z jakże charakterystycznymi otworami wentylacyjnymi. Na połączeniu dachów wyrosła kolejna huba – świetlik rozjaśniający środkową część salonu. Szukając holistycznej całości, ściany wykonano w technologii strawbale, w której konstrukcję wypełniono sprasowanymi kostkami słomy. W ten oto sposób spróbowaliśmy nadpisać formalnie typologię uroczej, zapomnianej dolnośląskiej wsi.